poniedziałek, 15 lipca 2013

Solec 44

Powróciłam z czeluści zabiegania. Szaleństwo zakończyliśmy chwilą oddechu w Warszawie gdzie nic innego nie robiliśmy jak spaliśmy, piliśmy, jedliśmy, byliśmy w teatrze i na koncercie i dużo, dużo czytaliśmy. Trzy dni zresetowania i rozpusty spowodowało naładowanie baterii na fulla i już od dzisiaj nie jestem zmęczona. Taki mały cud na potrzebę chwili.

Jestem na diecie i nie wypada jest mi jeść inaczej niż zgodnie z zaleceniami. Czasami jednak naprawdę się nie da... inaczej naprawdę można się udusić. Więc jak zdradzać to przynajmniej z klasą. Po pierwsze trzeba bardzo starannie wybrać miejsce złamania się. Dobrać odpowiednio godzinę, potem wystać przed menu z nadzieją na najlepszy wybór i... delektować się zaskakującym połączeniem smaków. Jeżeli zdradzamy samodzielnie w swojej kuchni to kupmy najlepsze składniki. Zdecydowanie warto poświęcić czas na znalezienie idealnego partnera. Ja szukałam tydzień. Padło na Solec i nie żałujemy ani trochę.

Z zup wygrał chłodnik rybny. Przyznaję się nie wiem co w tym aksamitnym kremie się znajdowało, bo M. pozwolił uszczknąć tylko kroplę ze swojej porcji. Ja natomiast wybrałam chłodnik pomidorowy, gdzie nie mogłam się pozbyć wrażenia, że jem truskawki. Charakteru nadawał jej kwiat czosnku. Bardzo ciekawe połączenie. Do obu z chęcią bym wróciła, ale na prowadzenie zdecydowanie rybka.


Zaciekawiona zestawieniem: młody ziemniak ze smażonym boczkiem i konfiturą cebulową z agrestem zamówiłam przystawkę i padłam na kolana przed tak udekorowaną propozycją. Słodko-słony smak zaskakiwał. Porcja była idealna, ponieważ nie da się tego dania zjeść w większej ilości.



M. wybrał sałatkę z pęczaku z nowalijkami i kozim serem. Sałatka lekka, z wyczuwalnym lekkim posmakiem curry. Również ciekawa propozycja, ale do niej pewnie bym nie wróciła.


Ja na danie główne wybrałam stir fry z hengera na młodych warzywach. Z całości byłam zauroczona smakiem kalarepy po obróbce termicznej - całkowicie straciła swoją cierpkość a pozostała esencja "kalarepowatości". Pycha! O ile mnie podniebienie nie myliło wyczuwałam miód gryczany, dla którego do tej pory nie miałam pomysłu. Jako przyprawa nadał się świetnie.


M. wybrał smażone sielawy na fasolce i pomidorach miażdżonych z miętą. Jeden kęs i padł najwyższej próby komplement od człowieka znad morza: u nas takich świeżych nie mają...


R., która nam towarzyszyła wybrała kluski kładzione z pieczonym kalafiorem, pomidorami i kozim serem informując, że możemy się częstować. Potwierdzam zatem, że były bardzo dobre.


Wisienką na torcie okazały się syropy, z których można zamówić sobie sok lub trochę bardziej winno-wyskokowy napój.




REWELACJA!!!

Solec 44
ul. Solec 44
Warszawa
http://www.solec.waw.pl/



wtorek, 11 czerwca 2013

Paszteciki zwane perduta w konchach ostrygowych



Dostałam książkę. Jakiś czas temu. Piękną, zaskakującą i bardzo pouczającą. M. jak tylko chce kupić mi coś co mnie wyjątkowo ucieszy to wyszukuje jakąś starą książkę kucharską. Na przykład wracając z podróży służbowej przywiózł mi starą książkę Juli Child "Julia Child & Company". Jest tak stara jak ja, więc nie powiem kiedy była wydana. Wyszperał gdzieś w antykwariacie i mam. Jak wracamy do domu z jakiejś wyprawy to za resztę drobnych kupujemy lokalne gazety kulinarne.

Książka, o której chciałabym dzisiaj napisać, tak bardzo mnie wciągnęła, że nie istnieje inna taka, której przepisy przeczytałam tak wnikliwie - prawie od deski do deski. "Gospodyni polskiej kuchni" Teresy Twarowskiej to opowieść o zwyczajach, rytuałach i szacunku do składników. Książka wydana w 1872 r przybliżyła mi bogactwo i różnorodność jaka panowała na naszych stołach (no może faktycznie tych zamożniejszych) zanim podstawowym składnikiem był ocet i co się uda wrzucić do gara. 

Zauroczona opisem na przystawkę "paszteciki zwane perduta w konchach ostrygowych", głowiłam się jak je właśnie tak podać. Z pomocą przyszedł mi Jammie Oliver, ponieważ to z jego restauracji za zgodą kelnera zabrałam muszlę. Przepis brzmi tak:

Proporcja na osób 12. Wziąść dwanaście konchów ostryg, wyłożyć je grubo masłem serdelowym (patrz masło serdelowe gdzie mowa o sosach), i w każdą skorupkę wpuścić z ostrożnością świeże jaje, alby żółtko z białkiem się nie zmięszało. Na wierzchu posypać należy tartym serem holenderskim. Przed wydaniem, na minut kilka wstawić do gorącego pieca, aby się jajko zapiekło, jednak żeby żółtka nie stwardniały. Wyjmując z pieca, można pokropić cytrynowym sokiem i zalać masłem zrumienionym z bułką utartą.

Oczywiście masło, masło i bułka to absolutnie za dużo kalorii dla osoby, która jest na diecie, więc przedstawię Wam przepis nieco odchudzony.

Paszteciki zwane perduta w konchach ostrygowych
(składniki na 1 porcję)

1 jajko
1 łyżeczka miękkiego masła
1 anchois
odrobina startego parmezanu
pieprz oraz natka pietruszki

Masło mieszamy z drobno posiekanym anchois. Muszlę dokładnie smarujemy powstałą mieszanką, wbijamy jajo, obsypujemy pieprzem i parmezanem. Pieczemy w piekarniku rozgrzanym do 170 stopni aż białko się zetnie. U mnie trwało to około pięć minut.

Wskazówki:
Muszla może się odrobinę bujać, więc dla bezpieczeństwa można przygotować podpórkę. Ja użyłam kokilkę. Oczywiście jeżeli nie macie muszli przepis sprawdzi się w dowolnym, małym naczyniu do zapiekania. Dopilnujcie jednak aby zarówno muszle jak i wybrane naczynie bardzo dobrze wysmarować masłem.

Po wyjęciu obsypać poszatkowaną natką pietruszki.

Smacznego!



środa, 5 czerwca 2013

Deser z jogurtu naturalnego, gruszki i orzechów włoskich

Trzymanie się diety jest najtrudniejsze kiedy przychodzi straszliwa chęć na słodkie. Zmienna pogoda powoduje, że mam ochotę zjeść coś słodkiego. Już. Natychmiast. Piękne desery kuszą z wystaw sklepowych. Czytanie blogów, gdzie słodkości wyglądają obłędnie tylko podsycają tę chęć. Przypominanie sobie najlepszego deseru jaki się jadło w życiu - galaretkę z limoncello z gałką lodów waniliowych domowej roboty nie pomaga. 

Na szczęście moja dieta jest wypełniona dobrymi, zdrowymi słodkościami, które można bezkarnie konsumować, pilnując oczywiście aby nie przekroczyć wytyczonej ilości. Nic w nadmiarze nie jest dobre.

Pamiętajcie, że jemy też oczami. Im ładniej uda Wam się zakomponować deser, tym bardziej zadowoli was ta propozycja i nie będziecie tęsknie spoglądać na batonika czy sernik. Dbałość o szczegóły doprowadzi do jeszcze większej radości z konsumpcji. Jakbyśmy w ogóle nie byli na diecie.



Deser z jogurtu naturalnego, gruszki i orzechów włoskich

200 g jogurtu naturalnego
200 g gruszki
10 g orzechów włoskich


Jogurt bardzo dobrze wymieszać aby stał się aksamitny, gruszkę pokroić w kostkę a orzechy rozdrobnić na malutkie cząstki (zostawić jeden do udekorowania góry). W kieliszku układać warstwy jogurtu, gruszki, orzechów aż do wykorzystania wszystkich składników.

Smacznego!

piątek, 31 maja 2013

Grillowane i wędzone ryby z Kaszub



Sezon grillowy zaczął się na dobre. Jedzenie na świeżym powietrzu zawsze smakuje lepiej. M. i ja stosujemy się do tego powszechnie znanego faktu nagminnie, albo wychodząc do ogródka jak tylko jest okazja, albo wybierając się do domku na Kaszubach. Wyjazd do lasu nad jezioro jest szczególny i niesie ze sobą pewnego rodzaju rytuały, bez których trzeba by go spisać na straty.

Pierwszym z nich jest musowe wypicie porannej kawy na tarasie. Kiedyś zwykłej rozpuszczalnej, ale od kilku lat takiej z kawiarki, z ciepłym spienionym mlekiem. Najlepiej zanim się ludzki świat zdąży obudzić, żeby jeszcze ten dziki można było w spokoju nasłuchiwać. A do tego książka. O tak!

Drugi to wyprawa do pobliskiej wsi na małe zakupy. W sklepiku raz dziennie pojawia się przepyszna drożdżówka z kruszonką i jakimś sezonowym owocem. Taka tradycyjnie upieczona, "na pół łokcia". Pieką ją miejscowe Panie i jak dobrze się trafi to jest jeszcze ciepła. Po prostu pyszna. M. zaczyna wyjadać kruszonkę od samego wyjścia ze sklepu i po powrocie do domku jest jej o połowę mniej.

Czasem pierwszeństwo podjadania ma ryba. W tym samym sklepiku można o podobnej porze kupić przepysznego, jeszcze ciepłego, wędzonego pstrąga. Delikatne mięso ryby idealnie odchodzi od ości i jest tak zwyczajnie wyborne. Zawsze i niezmiennie powalające.


No ale mamy weekend, jesteśmy w lesie i grzeje słońce - grill to przecież absolutny mus. I tutaj pojawia się trzeci punkt programu. Kolejna wyprawa to spacer do miejscowego rybaka i kupienie tego, co udało mu się rano złowić. Ma tak duży ruch, że trzeba się dzień wcześniej zapowiedzieć: "Zamawiam kilogram ryby jaką Pan jutro złowi". I następnego rana odebrać skarby.  Zaprosiliśmy Szanownych Gości, więc na ruszt trafiła ryba w trzech odsłonach. Sieja obsypana peperoncino zapiekana w folii, szczupak w pieprzu ziołowym i miętą zerwaną nad jeziorem, lin z cebulką i wyciśniętą cytryną. A do tego dwa rodzaje chleba własnego wypieku (w tym jeden autorstwa Szanownych Gości) i piwa: pszeniczne i żytnie z lokalnego mikrobrowaru (czyli z naszej kuchni).


Uwielbiam tak spędzać wolny czas. Z przyjaciółmi, powoli, smacznie.

Cudownie!


czwartek, 23 maja 2013

Sałatka z jajkiem, szparagami i kukurydzą

W ramach diety zjadłam dzisiaj sałatkę z jajkiem, szparagami, kukurydzą i pyszną grahamkę maminej produkcji. Szczegóły i przepis znajdziecie TUTAJ.

poniedziałek, 20 maja 2013

Opowieści z Manchesteru

No to wyszło szydło z worka i dłużej ukrywać się nie da. Jestem na diecie od kilku miesięcy i mam jak to się mówi ładnie: efekty z powziętej inicjatywy. Zmniejszam się systematycznie, a od dosłownie chwili, pod okiem czujnej Pani Dietetyk, wzmacniam swe dzieło zniszczenia tkanki tłuszczowej. A niech sobie wymiera. A niech ginie i nie wraca.

No dobrze dieta dietą, ale czasem człowiek na wakacje też musi sobie pojechać. Wybraliśmy się więc z M. na 30te urodziny mojej siostry (nie wypominam Ci wieku:P). Plan był taki, że pojadę i słowa dieta nie ma w moim słowniku. Mogę wypić alkohol, zjeść angielskie śniadanie czy też to na co będę miała ochotę, ale jak wracam to przechodzę na detox.

Plan się udał jak nic. Jadłam i piłam wybornie. Dzień w dzień nowe smaki, nowe miejsca.

Wyprawę można podzieli na kilka głównych wątków.

Wątek I
Opowieść o Jamie Oliverze i jego włoskiej knajpie na King Street.

Po pierwsze, że tam idziemy z okazji urodzin siostry to była dla mnie niespodzianka. Chyba jedyna tak długo skrywana tajemnica w mojej rodzinie, tylko po to żeby sprawić mi przyjemność. Po drugie jakże genialne miejsce w tworzeniu smaku, luzu, atmosfery. Wszystko tam było pomysłowe. Za małe stoliki? Postawmy puszki z pomidorami i postawmy deski z antipasti na podwyższeniu. Dzieci mają problem z wyborem tego co chcą zjeść? Dajmy zabawkę gdzie wyświetlą to na co mają ochotę. Restauracja mieści się w budynku po starym banku? Prywatną salę urządźmy w wielkim sejfie wypełnionym całą masą skrytek.



Ponieważ ceny przy tym wszystkim były więcej niż znośne, do Jamiego wybraliśmy się dwa razy.


Wątek II
Opowieść o piwnych wyprawach po złoto.

No bo przecież z M. nie mogło być inaczej. W krainie pubami BrewDoga płynącej nie było innego wyjścia. I tak okazało się, że jestem absolutną fanką AIPA i całej masy szkockiej punkowej produkcji. Spróbowałam też najmocniejszego (no prawie) piwa świata - Tactical Nuclear Penguin i te pyszne 32% samej esencji powaliło na kolana. Sami mówią o sobie, że "BrewDog is a post Punk apocalyptic motherfucker of a craft brewery" a ja mam ochotę zakrzyknąć Hell yeah! 



Wątek III
Pysznie, domowo i od serca.

Przez ten tydzień zostaliśmy ugoszczeni przez wiele osób. Każdy pokazał swój kunszt kulinarny. Na ten temat mogę powiedzieć, że zdecydowanie uwielbiam jak ktoś dla mnie gotuje. Jedni się trochę niepotrzebnie stresowali gotowaniem dla blogowiczki, a inni dumnie pokazywali swoje umiejętności. Za każdym razem było pysznie i wystaranie. Fajnie jest kiedy inni się o Ciebie troszczą i serwują genialną jagnięcinę, curry, pasty, czy też pyszne angielskie śniadanie (killer nad killerami).




A już za chwilę coś na grilla w wersji light.
Do następnego!

niedziela, 5 maja 2013

Pomidorowa zupa rybna



Wiem, że nie było mnie tutaj całą masę czasu, ale ostatnio moje życie wypełniło totalne szaleństwo działań, zadań, wyzwań i radości. Dodatkowo pogoda nie sprzyjała ani trochę do zrobieniu minimalnie dobrego  zdjęcia, więc siłą rzeczy nie mogłam wyżyć się blogowo i kulinarnie. Wczoraj w nocy wróciłam z mojej majówki, która upłynęła pod znakiem kulinariów. Cała masa dobrej jakości jedzenia, przygotowanego zarówno przez specjalistów jak i amatorów, którzy o nim właściwie wiedzą wszystko. Zrobiliśmy mnóstwo zdjęć, które uporządkuję w jakąś sensowną opowieść i podzielę się nią jeszcze w tym tygodniu. Dla zachęty dodam, że między innymi wybraliśmy się na wielką włoską ucztę do Jamiego Olivera. Dwa razy :)

Po takim tygodniu wypełnionym nie zawsze lekkim jedzeniem wróciłam do lodówki, w której przed wyjazdem zostawiłam światło. Na śniadanie złagodził objawy przejedzenia serek wiejski, a prawdziwym błogosławieństwem okazała się lekka i świeża zupa rybna podana na obiad. Myślałam o niej od wczoraj i jak się okazało wszystkie składniki udało mi się dostać w lokalnym sklepie dzisiaj rano.

Zupa jest lekko kwaskowata i bardzo aromatyczna. Przygotowanie jej nie sprawi Wam kłopotu a smak jest zniewalający i na pewno ta potrawa zagości na dłużej w Waszym menu. W moim na pewno tak.

Pomidorowa zupa rybna
(przepis na 4 porcje)

Składniki:
250 g świeżego łososia bez skóry
1 puszka pomidorów pelati bez skóry
włoszczyzna
5 małych ziemniaków
1 mała cebula
4 ząbki czosnku
skórka starta z 1 cytryny
sok z 1/2 cytryny
pieprz ziołowy
2 liście laurowe
3 ziarna ziela angielskiego
1/2 łyżeczki papryki słodkiej
sól, pieprz, cukier brązowy
1,5 l wody
2 łyżki oliwy z oliwek

Cebulę pokroić w kostkę a czosnek w talarki. Zeszklić na oliwie w garnku. Dodać pokrojoną w grubsze talarki włoszczyznę (bez pora) i chwilę podsmażać, wlać pomidory i chwilę poddusić rozdrabniając pomidory na mniejsze kawałki. Wlać wodę, dodać półtalarki ziemniaków oraz pora, wsypać ziele, liście, paprykę i pieprz ziołowy i zagotować, zmniejszyć ogień. Dodać sok i skórkę z cytryny i gotować zupę aż warzywa będą ugotowane aldente. Doprawić solą, pieprzem i cukrem do smaku. Łososia pokroić w drobną kostkę (około 0,5 cm) i dodać do zupy. Zamieszać i zgasić ogień pod garnkiem po dosłownie 30 sekundach od wrzucenia ryby do zupy. Przykryć i odstawić na przynajmniej 5 minut przed podaniem. Talerz obsypać drobno posiekaną natką pietruszki. Fajnym pomysłem jest doprawienie zupy na talerzu poprzez wyciśnięcie odrobiny cytryny.

Smacznego!